raz dwa byk na krowę i już cielak, chciałoby się napisać, tylko, że jednak przyjemności z tego nie było żadnej, a raczej przeciwnie.
noga, a dokładnie pieta zmusiła mnie do odwrotu taktycznego i jak to się ładnie mówi, wycofania na kompletnie nie zaplanowane roztrenowanie.
widać być tak musiało, w powietrzu po głębszej analizie wisiało to od czasu już dłuższego i dopiero teraz po czasie uświadomiłem sobie, że pierwsze odznaki zbliżającej się wiosny miałem już od dość dawna, tylko rozpoznać ich nie potrafiłem.
jako, że nic tak nie robi popularności bloga jak czytanie o czyichś kontuzjach, to rozbierzemy to na części pierwsze.
po ostatnich 21km TM pięta na kolejnym treningu zaczęła boleć, nie że bez ostrzeżenia, bo te były już dawno, ale do tego jeszcze wrócimy. ot ból jak ból- jakby była zbita.
jako, że już kiedyś miałem poważne zapalenie rozcięgna podeszwowego, wiem z czym się to je i o ile nie jest to rozcięgno, tak myślę, bo nie boli z rana jak wstaję, raczej bolało dopiero jak za dużo chodziłem w pracy a przestawało jak przestawałem używać nogi do chodzenia, a zaczynałem do leżenia.
znaczy objawy wprost przeciwne do rozcięgna co mnie cieszy i mam nadzieję, że to nie jest to, to kurestwo jednak a zwykłe zbicia-przeciażenie, czy jak to tam nie nazwać na potrzeby sytuacji.

wracając do objawów, dopiero teraz sobie uświadomiłem, że już od dawien dawna zdarzało mi się uczucie w tej nodze, jakby żle założona skarpeta, podwinięta czy coś w tym stylu, czasem nawet stawałem i usiłowałem poprawiać a to widać były już pierwsze odznaki nadciągającego sztormu.
co dalej, jesienny maraton poszedł się jebać, na szczęście miałem ubezpieczenie od tego faktu, wystarczyły dwa kliki i pełen zwrot był w dwie minuty na moim koncie, sam się nie spodziewałem, że tak gładko to idzie i wiedzę, że przy kwocie f50 za start funt czy dwa ubezpieczenia nic nie robi, aby była tylko taka możliwość bo nie zawsze jest.
póki co do przyszłej soboty wciąż wolne od biegania, dotrenowanie pełną gębą, czyli piwo, słodkie żarcie, wymiana zegarków, żegnaj feniksie bądź pozdrowiony vertixie ( dzisiaj ma przyjść ) a ja się czuję jak dziecko przed świetami.

plan jest taki, że noga ma być zdrowa do soboty, bo ja chyba szlag trafi jasny jak nie będzie, pomagam jej jak mogę, traktuję prądem, ale widzę, że wiekszą robotę robi raczej zwykły prosty roller. rolowanie łydek i ud chyba raczej na pewno, robi robotę.
pamietam z rozcięgna podeszwowego wyciągnął mnie masaż. i to nie tajski.
co ja przed tym nie kombinowałem, jakieś prądy, fale uderzeniowe, tabletki, maście, szamana tylko nie wzywałem, nie szczałem na tą nogę i okadzania nie robiłem, ale z tego co pamietam byłem bliski i tych metod.
a tu wyciągnął mnie z tego, po prawie półrocznej walce, a zapalenie było naprawdę duże, takie, że przy porannym wstawaniu pierwsze pare minut to z laską trzeba było chodzić, bo stopa odmawiała kompletnie posłuszeństwa, masażysta.
zresztą, jaki tam masażysta, kowal to cholerny był, 120 żywej wagi, łapa jak podolski złodziej, byki w rzeźni by mógł nimi zabijać i te bydle dobrało się tak do mojej łydki, że chyba już wolałbym żeby mi nie przeszło.
łzy to mi po plecach leciały jak mnie masował, jedyne słowa jakie tam wypowiadałem to było, cześć Dawid, a potem tylko kurwa, o ja pierdolę, kurwa, kurwa, kurwa, o ja pierdole i kurwa, kurwa, kurwa…. jeszcze teraz mnie ciarki przechodzą jak sobie o tym pomyślę, ale był lepszy od wszystkich okadzeń, szamanów o lekarzach nie wspominam, bo wyciągnął nie z tej zapaści już chyba po dwóch tygodniach i zostało mi we łbie, że pierwsze co przy takim urazie to masować głownie łydę a i nie zaszkodzi udko też se walnąc.
słabo mi idzie tak po prawdzie, te masowanie, bo przez te dwa tygodnie roztrenowania, rozpuściłem się jak dziadowski bicz, ale już od dzisiaj, nowy ja, mam być, z nowym zegarkiem, więc czas się wziąć porządnie jak za łydkę taki ogólnie i szczególnie za siebie.
roztrenowanie też dla łba było potrzebne, bo jednak byłem w kieracie od tego 6 listopada zeszłego roku, robota szła konkretna od samego początku nie było żadnej taryfy ulgowej i to też już odczuwać zacząłem.
jedyne czego mi szkoda, żebym wiedział, że tak się to potoczy, ostatni trening TM gdzie zrobiłem połówkę w 1:28;40 zrobiłbym ma nadzieję, dużo mocnej, żeby zakręcić się koło 1:27 i myślę, że byłaby szansa na to bez większego problemu.
jakby jednak nie było, mam trzy rekordy w tym życiówkę na 10km 39;06 na 5km 19:06 no i ta połóweczka tak spokojnie zrobiona, jak w sobotę po pracy panowie potrafią połówkę zrobić, w 1:28;40 więc sezon był rekordowy i tego już nic nie zmieni.

co dalej w takim razie? jak już wspomniałem na wiosnę a dokładnie 3 kwietnia 2022 jest manchester maraton . za szybko jednak jest, żeby wchodzić w jakikolwiek plan treningowy pod niego.
myślę, że ten rok mógłby być też lepszy, gdyby nie poprzekładane starty i burdel w treningach więc nie mam zamiaru już powielać tego błędu, że maraton na jesień, bo do jesieni to se można dotruchtać 10km i wolę pozamieniać priorytety startowe tak, żeby największą robotę zrobić do wiosny, a potem tylko odcinać kupony.
na chwilę obecną jednak niewiadomą jest pieto-podeszwa w prawej nodze, ale myśli jestem dobrej, a w razie czego jeszcze ze dwa tygodnie pociągnę roztrenowanie, chociaż nie przypuszczam, raczej zacznę biegać tylko z palców, co też powinno pomóc.
nie mam żadnego ciśnienia, na tempa, dystanse i zamierzam głownie skupić się na sile biegowej czyli podbiegi, podbiegi, podbiegi- zamiennie crossy, co też równa się podbiegi.
do tego raz w tygodniu parkrun, luźno w trupa, bez ciśnienia, jako zabawa biegowa 5km, czyli co noga daje celem odmulenia a dodatkowo wyrabiamy się towarzysko no i jakiś lekki długas w typie 70-90min patataja z elementami odmulania.
do tego oczywiście robimy wagę, ale w dół tym razem i taki plan jest aż do 15 stycznia, gdzie wtedy wejść chcę w konkretny plan pod maraton.
plan jest prosty, każdy użytkownik garmina może se go obczaić w planach treningowych, maraton zaawansowany to się zwie. przewiduje 7 dni treningów w tygodniu, ale śmiało można powypierdzielać easy 30min i zrobić sobie wolne wtedy a zostawić tylko główne akcenty.
nie chcę wchodzić na razie w 6 dni na tydzień z treningami, ale może od czasu do czasu przy najdłuższym treningu dołożę ten szósty dzień, żeby wyrobić minuty, will see.

ten plan garmina też nie jest na 100% pewny, zreszta co u mnie jest pewnego z planów? wiadomo, że nikt się nie potrafi tak szybko dostosować do okoliczności jak ja, czyli mówiąc po ludzku, zmieniać zdanie co 5 minut i jeszcze znaleźć na to zajebiste wytłumaczenie.
faktem jednak faktycznym jest też, że do tyć 10km udało się zrealizować plan w jakiś 80% zgodnie z planem więc jak na mnie, to jest plan zrealizowany w 1678%
chcę wciąż trenować na moc, może nawet w końcu skupić się jeszcze bardziej na mocy i tylko mocy, wiem, że nie będzie to do końca możliwe, teraz myślę, raczej jeszcze wciąż byłem zafiksowany na tempie chociaż kontrolowałem to mocą i tętnem, ale klapka coraz bardziej się w głowie przestawia na moc i między innym oprócz chęci zmiany z samej potrzeby zmiany garmina na vertixa2, jednym z trzech głównych powodów było to, że coros w pełni wspiera stryda na treningach, włącznie z alarmami mocy, tworzeniem treningów opartych na moc itd. jedyne Apple Watch tak potrafił, ale ten okazało się nie spełniał z wielu innych względów pokładanych w nim nadzieji, jeżeli o treningowy zegarek chodzi.
także ludkowie moim mili, mam nadzieję, że wpis będzie tu niejeden jeszcze i mimo, że powoli jak ten bombowiec B52 i ja dobijam do tej cyfry, walka trwa i trwać będzie bo inaczej na wuj żyć?
czuj czuj, czytaj.

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz