o matulu droga, dawno żaden treningi mną tak nie sponiewierał jak wtorkowy, czy pospał ja za dużo, czy wypił za mało, niewiadomą to już pozostanie, ale faktu, nie zmienia, że miałem serdecznie dość po nim wszystkiego.
już założenia były ciekawe, niby tylko falafal T10+T5 w środku czyli secik 6-3-5-2-4-1 minut na dwie minuty w truchcie, ale z 40sekundami T5 w środku każdego powtórzenia. ja już jednak nauczony czytania róznych planów i wiedziałem podczas wklepywałem do zegarka, że nie będzie to małe piwko do obiadu. no i nie był. prorok normalnie.
zrobiłem, ale zastanawiam się, czy nie poleciałem tego za mocno, moc średnia z ostatnich parkrunów to coś koło 300 a Golden Cheetah obniża mi prognozę Mocy Krytycznej z 302 na 296 i tak jak na moje szklane oko by się to zgadzało. albo i nie.
z tą mocą, jest właśnie ten problem, że jak jest jakiś spadek tejże, jest on zauważalny dopiero po jakimś czasie, bo generalnie moc krytyczna, jest liczona z 90 dni ale najbardziej brane pod uwage są ostatnie 30 dni.
więc.
jeżeli z różnych względów spadła, to widać to dopiero po 90 dniach, niemniej golden cheetah prognozuje na bieżąco każdy trening i widzę wyraźnie, że ostatnio biegam z mniejszą tą krytyczną.
nie wiem czy to spowodowane jest tym, że biegam tylko w karbonowych butach i być może powoduje to spadek watów na odczytach (spotkałem się juz z takim teoriami), czy tym, że efektywność wzrosła, bo ostatni parkrun to 299 watt średnio z czasem 19;26 a rekordowy 19:25 był 312 watt ( w tych samych butach) teoretycznie też waga oczywiście ma wpływ na moc, proste założenie -więcej ważysz-wyższą moc generujesz, najważniejszy w tej układance jest watt/kg ale akurat facet który pisze plany treningowe w oparciu na moc Steve Palladino bodajże z życiówkę 2016 z 1980 roku zabrania nawet wagi w ustaleniach stryda. więc nie patrzę na te watty/kg
tym bardziej, że u mnie to jest wprost odwrotnie, więcej waże- słabszą moc generuję, wygląda na to, że ogóle od czapy te wyliczenia, dlatego też nie zmieniam i nie aktualizuję wagi, wciaż trzymam w zegarku te 68kg, chociaż może to błąd ? moze powinenem zmienić na aktualną ? ale tak pieknie te 68 wygląda, że nie mam sumienia, jak te bydle skończone się zachować i wbic te 71 aktualne.
póki co nie wiem, muszę się nad tym zastanowić, ale jeżeli średnia z ostatniego parkrun była 299 a ten trening robiłem – wolniejsze brzegowe odcinki 304 watt a środkowe po około 311 teoretycznie by się jakos to spinało tylko czemu te średnia z parkrunów takie słabe w takim razie ?
być może spowodowane to tym, że mimo delikatnego wyluzowania przed startami ostatnimi, wszytsko lecę z dość cieżkiego planu i nie daje rady rozkręcić się za mocno. być może.
dużo tych być może, ale zastanawiam sie po prostu, czy nie lepiej byłoby odpuscić te parę watt i zrobić to ciut lżej, a koszt były prawie taki sam, czy jednak dobrze to poszło.
tym bardziej, ze znów tętna za cholerę mi się nie zgadzają, bo dla odmiany za niskie, ciężko było się wkręcić w threshold a powinienem to zrobić z palcem w mleczanie.
owszem tzw subthreshold wszedł, ale maksymalnym dobiłem raptem do 169 gdzie u mnie to akurat tam mleczan się zaczyna właśnie. więc nie wkręciłem się na obroty tak jak powinenen. nie wiem czym to spowodowane, czy zimnem przerazliwym czy innym kichujem? niby tylko 4C i lekki wiatr, ale takim ziąbem od dwóch dni na dworze napierdala, że człowiek skostniały po treningu, mimo, że pot leci nawet uszami. więc być może też to jakiś wpływa miało na całość, a pewnie raczej na pewno.
nie wiem, nie wiem, nie wiem. dużo tych niewiadomych ostatnio, ale co zrobić, pewnie jak zwykle, za dużo myśle, a za mało zapierdalam.

same tempa weszły akuratne 3:49 te zewnętrzne i 3:44 te 40 sekund w środku, średnio oczywiśćie.
niemniej wracając już do samego treningu, nie było lekko, oj nie było. te przerwy w środku wymuszające szybszy biega potrafiły zaorać dobrze. chce się odruchowo po nich chce przejść do truchtu a tu dalej trzeba cisnać konkretne tempo, naprawdę nie było łatwo to utrzymać a każda sekunda swoje ważyła. nagorsze było przedostatnie powórzenie, cztery minuty długie jak reklamy w kinie, każda sekunda dłuższa od kolejnej pietnaście razy a czterdzieści szybszych sekund w środku dokończyło dzieła.
o dziwo nie były nic słabiej niż całość, wiec mozna powiedzieć, że cały set został zakończony dobrze. ostatnia minuta z seta była na dobicie i zakończyła poniewierkę. nie byłem w stanie przyspieszyc tych srodkowych 40sekund na niej, ale może dlatego, że i tak poleciałem całość po 3:40 więc nie wiem, z czego jeszcze miałbym przyspieszać.
w środę zrobiłem patataja niby, niestety nie miałem dużego wpływu na to gdzie biegałem, bo zostawiłem auto na przegląd a wmiedzyczasie godznę na bieganie było więc góra dół takiego patataja miałem i mimo, że spokojnie nogi podmęczone były.
czwartek miałem zrobić totalne easy z paroma rytmami, ale taka zimnica świat ogarnęła z wiatrem kurewskim, że dałem se spokój. dziwna sprawa zresztą, bo słońce świeciło piekne, termometr pokzywał 12 stopni i to nie bueforta tylko celcjusza. a zimnica jak w psiarni była taka, że podczas całych 5 metrów drogi z samochodu, do drzwi wejściowych, odebrtało chęci na jakiekolwiek bieganie. krótkie zołnierskie pierdole nie idę. słowa dotrzymałem.
normalnie przestaje siebie poznawać. jeszcze parę miesięcy wstecz, piłowałbym ten trening bez względu na okolicznosci, a tu w końcu chyba, jakieś przebłyski rozsądku zaczynają mnie dopadać. nic te bieganie by mnie nie dało, tylko w tym wietrze i zimnicy bym się umęczył jak pani lekkich obyczajów z marynarzem na przepustce.
i już było przepięknie i już było normalnie, nawet waga rano dzisiaj- czyli w sobote, była powiedzmy, że startowa, ale na pewno najniższa w tym tygodniu bo 70.9kg ale wiadomo, że jak żre jako tako chociaż, to się zjebać musi, i wpierdolić to wszytsko z kopytami, bo nie ma innej opcji, nie ma i już.
niejaki malik, zjebał sprawę. sztorm malik, żeby była ścisłość a nie jakiś ninja z maczetą, wiec imić pan malik dojebał do pieca od rana w UK a wieczorem dziś ma być apogeum czy tam inny koniec swiata, a moich płotów na pewno. jeszcze mi nie naprawili po ostatnim sztormie a już widzę kolejne przęsła będą do wymiany. życie.
o tu tu, ten luj w pełnej okazałosci. stan sobota 6:03rano.

strat co prawda miał być tylko kontrolny, co zresztą bardzo podoba mi się u magnesa, że jest relatywnie dużo takich startów, niemniej po prawie trzech prawie bezwietrzych tygodniach, liczyłem na to, że jednak sprawdzę się normalnych warunkach. o jednem most za daleko się okazało i wyszło jak zawsze: wuj, bąbki i strzelanie, można se ułożyć, kto co z czym zrobił. no szkoda.
zostało się chociaż poganiać z geriatrą w swojej kategorii wiekowej i nie przejmować się niczym. tak też żemu uczynił. sam start pomijając te dmuchanie, a oczywiście dmuchało pod górkę w pysk, bo tam nie ma innej opcji, zawsze tak dmucha wyszedł jak zawsze z niedosytem, ale to chyba dobrze. dobrze w kontekscie, że wciaż widzę ile roboty przede mną i że jak myślałem, iż wystarczy zrobić parę żwawszych treningów; a ja bede hopsa hopsa, byk na krowę i sub 19 nabiega się z dobrych checi, no to źle myśłałem.
postanowiłem w takim razie wystartować relatywnie spokojniej i zobaczyc co się będzie działo, bo więdziałem, że chociaż trochę sił trzeba zostawić na te jebany podbiegi z tym jebanym iwatrem w ryj.
z planów wyszło ja wyszlo, chociaż nie powiem, nastawiłem się na ten spokojny poczatek i nie dałem sie ponieść temu tłumowi co mnie na dzień dobry od razy zrobił, mistrzów pierwszego kilmetra, szczególnie, iż było lekko w dół i z wiatrem było dużo.
nawet sobie zalapowałem poszczególne fragmenty trasy żeby wiedzieć co się działo i jak. poczatek jak wspomniałem z góreczki, ja na szarym końcu, a tempo po pierwszych 400metrach 3:26/3;30 jak wiem bo jak raz ustawiłem tempo odcinka więc od razu spokojniej, niczym się nie przejmując zwalniam, wiaterek pięknie wieje w plecy, wszyscy mnie wyprzedzają dalej, a ja wywczas i odpoczynek, po km patrzę na tetno tam 156 mysle, kurwa siedlak kazał napierdalać, ale nic staram sie trzymac planu i końcżę wywczas tempem 3:46 pierwsze 1:17 km (te tempa o sekunde lub dwie wolnejsze, bo stryd pokazał 5100 a było niby 5000m więc ja piszę z lapów, więc per saldo było lettko wolniej) lece swoje dalej, zakręt i tam na dzień dobry, jak obuchem w ryj wiatr tak, że chuj, pizda a niekochanie dzieci płaczą.
od razu odpasło z 15 osób po 30 metrach, jakby je kto zdmuchnał, a ja już mniej spokojnie lece swoje, zakret za zakretem zygzakiem pod ten wiatr mam 3:50 na budziku przez kolejne 660metrów.
trasa ma wuj zakrętów już pisałem kiedyś o tym więc te 3:50 to ze zbiegiem w dół jakies 100-130 metrów, nawrót na pachołku o 180 i sie kurwa zaczyna. nie dość, że kurwa podbieg to wieje, wieje, tak, że w miedzuczasie okazało się, że jestem na 5tej pozycji, widzę jak zbeigam w dól, tych co podbiegaja, swieże luje jak merachwki na wiosnę, bydlaki, jak mozna tak zapierdalć myśle, ale w sumie młode to głupie, leci do przodu jak durne bez żadnego celu, ooo co innego ja, ja to wiadomo, wycezylowane wszytsko do każdej sekundu 🤣🤣🤣🤣🤣
20-30 metrów przed soba widzę leci jeden, ma nawet te same soucony co ja i tak kalkuluje, że jak go dogonię, to będzie lżej się wieżć za plecami pod tą jabana górke z tym pierdolonym wiatrem i go łapię w połowie, po czym gość mi zdycha, kurwa jego mać, i tyle było z moich kalkulacji. piłuję sam i robię te 440 metrów w 3;46 gdzie gap ze stravy jest 3:44 ale o panu chuju wietrze strva już sie nie zająknie przy tam GAPie.
mam siłę jeszcze jednak spokojnie zacząć drugą pętlę i lecę w dół i płasko lewo prawo 880m w 3;41 GAP 3:44 i zaczyna sie znów zakręt za zakrętem i wiatr again w pysk.
lekko pod górkę kolejny raz, prleudium przed podbiegiem drugim i ostatnim, a ja zaczynam tracić siły i cheć do walki, i nawet ten kawałek w dół kończę się jak drugie piwo które własnie pije. zdecydowanie za szybko. 3:55 z górki to więcej niż słabo, ale jest jak jest i zbieram sie w sobie i zaczyna się ostatnie 490 m up a ja ledwo je robię w 4:07. gAP ze stravy niby 3:50 ale jak będą zawody na GAP to wtedy się wiecej rozpiszę, dmucha do tego tak sam każdemu, więc co ja mogę jak juz nie mogę. wiem tylko jedno nie ma co patrzeć na tempo w zegarku, bo może kłamać i faktycznie kłamało i nie ma co patrzeć na moc bo mnie podkusiło zaktualizować wagę i chyba zrobiłem jednak żle, ale o tym w innym wpisie, bo w ten sposób do wtorku nie skończe.
zostaje nie wiem ile, ale już w dół i sam nie wiem co gorsze, bo trzeba przyspieszyć. gość w saucnach daleko, nie mam motywacji, ale jak to było na plakacie kiedyś : grosz do grosza i będzie kokosza, więc lecę z naciskiem na więc, i ostatnie 380m niby w 3:28/km robię. wg garmina.
kończe czwarty ogólnie, i 1wszy w swojej kategori geriatrycy młodsi, i naprawdę jestem zadowolony. oczywiście, czwarte miejsce to czysty przypadek bo jak raz nie widziałem nikogo mocnego z ekipy, którą mozna nazwać 21 sek/150 byłka z masłem, niemniej nie moja wina, że ich nie było i wynik idzie w świat, mimo, iz wiem jak jest prawda.
niemniej w porównaniu z ostatnim parkrunem to czas 19:26 /19:38 -średnie tętno to 169 do 166 więc niby mocniej, maks 175/176 mocy nie po®ównam bo wag.e zmieniłem a i wiatru nie ma jak porównać.
zadowolony zaś jestem z tego, że jednak wszystko idzie zygzakiem bo zygzakiem, ale w dobrym kierunku. taką mam matkę głupich przynajmniej. piwo dziś sie należy. a nawet wiecej niż jedno. więc wasze zdrowie. a trasa poniżej, dla leniwych.


garmin nowy juz ponad tydzień u mnie, wiadomo lepsze rogiem dobrego i nie ma co ukrywac, po raz kolejny to najlepszy zegarek do biegania na rynku chociaż jest jedna mała łyżczka dziedzica w tym miodzie bo wciąż nie ma natywnej obsługi stryda i naprawdę coros pod tym względem, jest zdecydowanie lepszym wyborem.

niestety, dla mnie są ważne jeszcze inne rzeczy w zegarku, pisze niestety, bo jakbym był minimalistą i chciał tylko tego stryda to byłoby zarąbiaście, nic bym nie musiał zmieniac, ale niestety wracając do tematu, mam rozbuchane wymagania, wspomagane przez nowoczesny marketing oraz zaklęcia zsyłane z kosmosu, więc być może nawet z lekkim żalem, ale jednak bez skrupułow zamieniłem vertixa2 na fenixa7x i cieszę się nowym bo ruch w interesie musi być a zegarkiem jest zdecydowanie lepszym pod prawie każdym względem.
co do nowego-starego, zmian i wymian, odsyłam również najki vaporflaye i nexty bo mimo, ze nic do nich nie mam, po raz pierwszy jakies najki pasują na moją nogę, to trzymanie butów przez rok w szafie, za które zapłaciłem tyle, że hoho i fiu fiu, tylko po to, zeby wystartować raz kiedyś w maratonie a parę razy na 5km, wydaje mi sie jednak słabym pomysłem i bez żalu znów, zostały spakowane i odesłane do najka, a ja na otracie łez po tym bezżalu, od razu zakupiłem saucony endorphiny pro2 czyli zamienił stryjek dwa kijki na siekierkę.

ale mam dwie pary pierwszych sauonych endorpchinów pro onów i jestem bardzo z nich zadowolony, w porówaniu z vaporami są tak samo dunamiczne 20 gram cieższe ale bez porównania wytrzmalsze i o dziwo dużo sztywniejsze w tym swoim karbonie. lepiej mi się w nich biega i dla mnie to dużo lepsze buty w tym kontekscie, że nadają się do codziennych zwaszych treningów i na pewno posłużą rozsądniej niż trzymaniej najków po szafie.
rozpisałem sie dziś a i tak w sumie połowa tego co mogło by być napisane, ale pewnie wiekszość z moich 4 czytelników i tak skończyła czytać po pierwszym akapicie więc w sumie takie lanie wody, chyba tylko po to, żebym miał zajecie do porannej kawy.
jutro niedziela, nawet niepalmowa, tylko zwykła jeszcze styczniowa, w planie jest off lub spokojne wybieganie, więc zobaczymy jak ten sztorm się będzie sprawować i może się pobiega a może nie, niemniej literacko, to jak opisywanie schnącej farby, niby pisac można godzinami, ale po co.
dziwięc łików do startu docelowego a co potem zobaczymy.
przepraszam za literówki, pewnie są na pewno ale cóż, zmeczonym dziś a i piwo nie pomaga w korekcie 😉
czuj czuj, czytaj.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz