a jednak, chciałoby się napisać, a jednak. miało zmian nie być. a bedą, z tymże jednak, te zmiany są tylko mnie dotyczące, więc czytelnik można odetchnąć spokojnie, nic złego się nie dzieje, nie trzeba na nic płacić, ani robić żadnych przysiadów ku czci, co więcej, być może nawet idzie ku lepszemu, które to lepsze, jak powszechnie wiadomo, jest wrogiem dobrego i macochą chujowego.
zmieniłem lekko plan treningowy, o ile lekko, można powiedzieć o jakichś siedmiu tygodniach przemeblowania, ale przecież siedem, to nie czternaście, więc w sumie akurat tyle, ile trwa ciąża u lisa, czy też raczej pani lisicy wypadało by tu napisać, aczkolwiek nauka radziecka zna też przypadki u panów lisów, przynajmniej próby zajścia.
ale co mu tu dziś pierdolić będziemy o lisach, niech się one same między sobą dogadują a u mnie sprawa na dzień dzisiejszy wygląda tak, że pogoda rozłożyła mi trening na łopatki, czyli wieje i czasem do tego też leje. stwierdziłem więc, że na dzień dzisiejszy może nie tyle kończę walkę z parkrunem, co raczej, inne cele nam naród wytyczył, a życie będzie pilnowało słusznego kierunku.
sprawa wyglądała tak, że wciąż się zastanawiałem co i kiedy biegać jako start docelowy, i wstępnie było ustalone, iż 2 kwietnia lec 5km na maksa, czyli jak każdego parkruna a potem te 10km na koniec lipca ? bo tu już była niewiadoma.
pisałem już chyba prędzej, że mam tez 12 czerwca 10km pod domem, które to jest ciężką dziesiątką, dużo góra-dół, ze trasa pokręcona jak dusza kapitalisty, to nawet nie tak ważne, jak te góra dół.
chciałem potraktować to jako przystanek po drodze do nicości, ale jednak postanowiłem z tego zrobić cel główny pierwszej połowy sezonu z paru powodów.

pierwszy najważniejszy, to taki, że start jest 12 czerwca a ja 13steg zaczynam urlop i jest bardzo duże prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż brat z rodziną wpadnie na tydzień, więc obawiam się, że o ile pobiegam z Tomkiem bez problemu, to jednak długi moskiewskie wieczora, odbiją się na zdrowiu na pewno i raczej nie będą służyły formie idealnej, łamanej na poufną.
pogoda, czy też jej syn skurwiały- wiatr, raczej nie ułatwia niczego w planie na pięć kilometrów. ja wiem, że biegam na moc, że moc jęk ekwiwalentem temp, czy też raczej być powinna, ale o ile górki moc jakoś załatwia całkiem nieźle, to z wiatrem już jest dużo gorzej, nie można tego wycyrklować i co z tego, że intensywność jest T5 skoro tempo jest T15 a jednak żeby biegać szybciej trzeba biegać szybciej, po prostu.
nie chodzi mi w tym wypadku o intensywność, ale zwykłą szybkość, którą bym generował na płaskim bezwietrznym a tego typu treningów mi najbardziej brakuje. tzn tak mi się wydaje, a jak mi się wydaje, to nie ma wujka we wiosce, żeby było inaczej. one, te wydawanie się to jest potęga jednak.
stwierdziłem więc, że skoro nie da się biegać szybko to chociaż są się biegać mądrze a przynajmniej niegłupio, więc skoro warunki jest jaki jest, lepiej na tym etapie wprowadzić więcej treningów łatwiejszych do kontroli.
proszę czytać uważnie, piszę łatwiejszych do kontroli, a nie łatwiejszych, bo sam trening pod 10km według planu magnesa jest powiedziałbym arcyciekawie skurwiale trudny.
już samo ukończenie, daje gwarancję + 100% do ukończenia i 15 punktów do pozytywnego myślenia a może nawet 18% do gender. także nie, są to pierwsze lepsze nalewki a co najmniej poziom witkowego wyrobu a tomkowego przerobu. zainteresowani wiedzą, że to rekomendacja najwyższej próby.
przyszły tydzień jednak, wciąż jest planowany zgodnie ze starą rozpiską jak park run-start A/B a najlepiej a++ ale co będzie to będzie, a już widzę po prognozie, że jedno jest wiadome. kto będzie rozdawał karty. znów będzie to ten arcychuj sztorm, nazwa nieważna jebana jego rasa, bo co dwa dni inny mi się przewala i spamiętać je, to taka sama szansa jak policzyć kapsle w mrowisku.
o zmianach w planie będzie jeszcze czasu dużo na napisanie, będzie na pewno ciekawie, jednostki są nieszablonowe, ja wciąż przebijam się przez książkę, którą w czasami można porównać do podręcznika dla studentów, tzn tak mi się wydaje, bo czytanie po angielsku idzie mi perfekcyjnie co prawda, ale zrozumienie, tego co czytam jest tak idealne, jak plan tysiącletni.
wracając jednak z krainy dywagacji do kraju realizmu lecimy z bieżącym tygodniem.
ze względu na pogodę skracałem te akcenty niemiłosiernie, tzn, skracałem rozgrzewkę i schłodzenie, do minimalnie akceptowalnych wartość i ze smutkiem przyznaję, pierdoliłem wszystko jak leci i zamiast tych piętnastu minut z grą wstępną w postaci rytmów, było siedem minut na odpierdol, czyli zamiast nocy z królewną śnieżką, praktykowałem samogwałt co i być może, w efekcie końcowym, dawało porównywalny skutek, jednak letki niesmak pozostawał w drugim przypadku.

zaczęło się papierowym wtorkiem, czyli na papierze wszystko pięknie ładnie, czuli życie podłe jest do bullu. w secie podano: 3×600/400/600 Tempo 5km @40sek i @3min b/t
dobry porządny trening, mimo jednego „małego” błędu czyli skrócenie przerwy do 7 sekund zamiast czterdziestu między drugim i trzecim powtórzeniem, co nie powiem, lekko mnie zdołowało, ale z hasłem jebać biedę poleciałem swoje, zamiast zastopować i policzyć chociażby w myślach te 30 sekund. odbiło się to pewnie na całości b każdy set wchodził sekundę wolniej od poprzedniego, ale też i coraz mocniej wiało a biegałem standard pętla 900metrów na rzeka, więc ostatni mi się tez najgorzej ułożył czyli najwiecej pod wiatr i górkę.
dobre solidne, chociaż niezbyt szybkie bieganie, jednak wszystko w pożądanych i do tego zakładanych zakresach mocy, więc zaliczam na małym plus pers saldo. garmin pokazuje wiatr stały 28km/h całość 3:47 4:82km łączny odcinek bez przerw. piszę to, żeby było z czym porównać i mieć jakąś orientacje.
patataj na dzień następny i po nim kolejny „mini akcent” czyli 10x 17-19 sekund sprint pod górkę. tak średnio to wchodziło, chociaż po raz pierwszy GAP ze stravy zobaczyłem poniżej 3min/km i to sporo poniżej bo koło 2:40/50. wiadomo gap rap, ale zawsze jest jakiś odnośnik. poprzednie robiłem koło 18 sekund każdą to rozrzut, bo wiatr prosto w łysy łeb wiał i było mocno niefajnie. tempa bez znaczenia, bo Stryd na takim krótkim odcinku cuda pokazywał, ale wiało wg garmina 35km/h.
sobota standardowo to jakieś plumkanie, ale jak raz nam plumkać nie przestało, i wszedł set pod tytułem : 1600@T10 / 600@T3 / 1200@T5 / 4000@T15 / 800@T5 @3min easy b/t
żeby nie przedłużać napiszę od razu; wiało, wiało na poziomie, zajrzyjmy na garmina i znów 35/h z tymże nie były to króciutkie sprint a kawał kobyły do zrobienia. biegane po parku dla odmiany, gdzie tez przewyższenia jest trochę więc tym bardziej lekko nie było.momentami wiatr dosłownie stopował mnie w miejscu ui tam gdzie na przykład biegłem tempo 15km z wiatrem w plecy po 3:57 to tempo 5km pod wiatr i lekko do góry było po 4:07 momentami. taka sytuacja.
ale nie ma co biadolić, bo weszło jak wejść miało, mimo, że na moc tylko się to zgadzało, niemniej dobre solidnie bieganie i akcent całey bez przerw to 8200m w 4:01 ale tez i przerwy długie były jak życie kamila kuranta więc trochę się jakby to nie liczy. zreszta liczy nie liczy, było minęło, trening dobry, solidny i dość bardzo ciekawy.
magnes pisze w swojej książce czy motywuje, te różne tempa, następnym razem znajdę to opowiem, bo na razie to mam piwo pod ręką a nie jakieś mądrości książkowe.
niedziela to spokojne patataj z kumplem, plan każe wyluzować, bo parkrun za tydzień, więc nie ma co tu już tworzyć jakiś bohaterskich historii będzie z 14 km po 5;26-45 bo nawet jak będzie wiało, a będzie, to poziom żenady jeszcze kontroluję i staram się trzymać tą żenadę, na minimalnym poziomie.
czuj, czuj-czytaj.
ps oczywiście obietnica piwo jak będę ważył sub 70 tak się spełniła jak 4 miesiące bezwietrznej pogody u mnie.
chęci były, ale……
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz