PIERWSZY Z TRZYNASTU.

wracanie z roztrenowania, szczególnie okraszonego żarciem i piwem to taka orka na ugorze, jak odśnieżanie anglii z deszczu i otwieranie piwa wykałaczką. da się, ale cudacznie to wszystko idzie.

powrotów tydzień pierwszy, ciężki, ja ciężki, pogoda ciężka, jednym słowem, cieżko.

plan już gotowy, więc ruszamy z robotą, na początek, słabo to wszystko idzie, mocno słabo i chociaż się łudziłem lekko, że aż tak słabo nie będzie, to złudzenia umierają ostatnie, jak widzę.

plan jak pisałem ustawiony na 5 dni w tygodniu /13 tygodni i będę się naprawdę starał zrobić go uczciwie do końca, jego lub mojego.

jeszcze wprowadzam drobne modyfikację, ale to związane ze zmniejszaniem obciążeń a nie zwiększaniem bo mam wątpliwość tak widzę 8x4min /2min hard temp0- gdzie tempo to u gościa „znaczy” LT i czy to ma być już robione jako tempo na samej górze LT czy tuż ponad progiem, ale jak widzę, że jak to zrobię w tempie LT to i tak będzie wystarczająca zajezdnia.

tydzień zacząłem od zastanawiania się, czy nie obniżyć sobie mocy krytycznej, bo ni jak mi nie wychodziło, że biegam teraz to co biegałem pod koniec października i tak się skłaniałem ku temu skłaniałem, ale nic nie robiłem w tym kierunku do środy bodajże, kiedy to pobiegłem pierwszy akcent, niby nic specjalnego bo 3x2minLT+1minT5/3 minuty easy a ja byłem wyjechany po nim jak witkacy po sylwestrze z TVNem.

no kurwa, jak taki knur opasły to biegłem, czy też raczej się toczyłem i mimo, że gotowy byłem na czwarte powtórzenie, to jak się okazało, że były trzy w planie ( nie wiem skąd te cztery se wymyśliłem) nie powiem, ulga była. tempa śmieszne i żałosne 2min po około4;09/1min 3:58 a ja trup.

prawie.

no cóż kupiłem se parę piw na otarcie łez a następnie pod wpływem osłabienia silnej woli po spożyciu połowy z zakupionych ośmiu, zanabyłem program WKO5 do analizy treningu, z którego jestem zajebiście zadowolony, gdyż jeszcze nie wiem, do końca co m da, ale już widzę, że ma potencjał.

minusem jego jest cena, można wygooglać, nadaje się tylko do mierników mocy ( stryd ) lub oczywiście rowerowych, gdyż tak naprawdę powstał dla rowerzystów i cholerna nieprzejrzystość czy też stopień początkowo chaosu ciężkiego do ogarnięcia.

wprowadziłem nie za dużo treningów, tylko te z nowego stryda, żeby nie mieszać i nie komplikować danymi z poprzednich, zresztą byłem po roztrenowani, więc i tak za bardzo nie było go czym karmić, niemniej wyliczył mi moc krytyczną na 297 a nie 307 jak stryd, co nie dość, że zdecydowanie zgadzało się z moimi odczuciami to dodatkowo już na dzień dobry pokazało, że reaguje dużo lepiej niż appka stryda,

jestem w trakcie nauki bo ustawień już dokonałem, policzył mi strefy do biegania i tak liczę, że koło marca już będę coś o nim wiedział.

czwartek, po cysternie piwska nie był za przyjemny, ale 8km na tętnie z kosmosu zrobiłem, podatek wolne sobota 6x3min/3min ciut powyżej progu LT być miało.

tyle, że ja zapomniałem wpisać nowych stref do papki i wciąż liczyło mi stare i cały sobotni trening w picu, jak krew w piach.

od początku wszystko układało się źle, zaczęło się od słuchawek, gdzie te dziecko kurwy i szatana przełączyło się na tryb mono i z cholerę nie mogłem ich zmusić do gry w stereo, albo gra lewa albo prawa, razem nie.

oczywiście włożenie do pudełeczka do ładowania na sekundę załatwiło by sprawę, ale to było w parku, kejs u kumpla, więc myślę, pies im mordę lizał i po rozgrzewce postanowiłem schować w kieszeń ale mi jedna przy tym wypadła na trawnik no i w efekcie zamiast biegać to chyba ze dwie minuty szukałem, już wkurwiony, jak emeryt przed wizytą w zusie udający się tam rowerem.

jeszcze nic się nie stało, jeszcze wszystko dobrze, ale wiadomo, że się wyjebie, tylko nie wiadomo kiedy i w którą stronę i czy akurat do tego, nie my za wtedy jechać będziemy.

znalazłem, poleciała piwosze 3 minuty, widzę, że cieżko że zamiast planowanego ograniczenia od dało 303 watty mam na wyswietlaczu 313 a zegarek co chwila się trzęsie, że za wolno, więc lece te minimum 313 i tak te minimum trzymam, że średnią pierwszego koła robię w 319watt czyli za mocno zdecydowanie, w chuj za mocno mówiąc krótko i konkretnie.

zastanawiam się co dalej ale trzymam drugą tak samo, niemniej wiem już, że jak udźwigną tak cztery to już będzie sukces i tak chcę zrobić, niemniej zaczyna się schemat, dziadek, ZUS, rower.

na drugim kole zaczyna padać dość mocno, co zmusza mnie po nim na schowanie okularów, które to również jak słuchawki zamiast w kieszeni lądują na asfalcie, na szczęście całe ale jak podminowany już jak alkoholik przed trzynastą truchtam schłodzenie przed trzecią kiedy zauważam, że wciąż na pazur zegarek.

fuck, myślę puszczam i robię trzecią trzyminutówkę z tego wkurwu najbardziej mocną ale ma. już dość wszystkiego, padam na ryj, zły i wiem, ze z tego chleba już bimbru nie będzie.

wrzucam fajny wykres z WKO5 gdzie widać, czasy w strefach mocy i przerwy na biało.

ewidentnie trening przewieziony, niedokończony, ale jednak potrzebny i nie całkiem zmarnowany.

9 minut Vo2max udało się z niego wyciągnąć i to jest najważniejsze, a do tego wyciągnięte i pociągnięte do odpowiedzialności zostały wnioski.

dzisiaj już tylko grzeczne tuptanie, 80min a ciężkich nogach czy też z ciężką dupą w tempie ślimaka w ciąży pokazały mi jak daleko światło do światła w tunelu przede mną.

4:36h w tym tygodniu i 53 km więc zgodnie z planem na rozpoczęcie.

cichykot Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.