OSIEM W SKALI CHUJOZY.

ech..no i wszystko byłoby dobrze, żeby nie ta waga, która jak stoi w miejscu tak stoi…muszę się za to wciąć w kolejnej kolejności.

wciąż jak w kalejdoskopie, zmiany zmiany, chociaż mimo, że radykalne, to niekoniecznie mocne.

radykalne, bo ostatnie parę tygodni do sobotniego startu B 18 marca postanowiłem pobiegać jednak magnesem i cały plan do startu A 11 czerwca na 5km, też lecę magnesem z powrotem.

dlaczego tak, ano magness zdecydowanie nie jest monotonny, zdecydowanie, praktycznie ciężko znaleźć takie same akcenty w nim, a dodatkowo, ma w planach dużo sprintów i podbiegów, oraz co dwa trzy tygodnie starty na 5km, więc wracam z powrotem.

WKO w połączeniu z TrainingPeaks daje mi fajne narzędzie narzędzie, czy obliczanie obciążeń trend nowych i wyszło mi, że zmiana planu z Palladino, na magnessa, daje mi te same obciążenia, przy zdecydowanie mniejszej monotonii, więc dlaczego by nie.

ja lubię zmiany, być może jest to też jakaś forma samomotywacji i nakręcania się na kolejne treningi, ale jak się biega samu jak pies już 7 rok, to naprawdę czasem nie ma innego wyjścia, niż jakiś zewnętrzny bodziec do niepierdolnięcia tym wszystkim.

mieszkając w kraju, te siedem lat wstecz, zawsze był ktoś do towarzysza biegowego, można by powiedzieć, że rzadko kiedy biegałem sam, a teraz nie dość, że walczyć trzeba z monotonią, to jeszcze z brakiem treningów w grupie, co czasem naprawdę by się przydało.

tak czy inaczej, dołożyłem jedno bardzo spokojne rozbieganie 8 kilometrowe w poniedziałek, celem przetestowania, czy lepiej mi zrobi to na nogi przed wtorkowym akcentem a po niedzielnym longu z mocniejszą końcówką.

will se.

tydzień też był trochę zakłócony, przez uroczystości rodzinie, więc wpadło parę browarów, no ale czasem i tak być musi.

wtorek miałem wolne więc poleciałem sobie na pierwszy magnesików trening w tym cyklu, już z rana i nie powiem, żeby było łatwo, bo nie było.

a secie wyglądał następująco. 1600/400/1200/300/300+300 przerywane 3 minutami w chodzeniu, dłuższe odcinki T5 a krótsze T 1.6 w tym dwie ostatnie trzysetni połączone w jeden odcinek ale pierwsza w T5 a druga max.

poszło fajnie, chociaż wiało, więc tempa wiatrem korygowane, niemniej całość zgodnie z założeniami, jak zwykle, nie było lekko, ale też bez żadnych dramatów, dobre solidne bieganie, do tego bez nudy, chociaż obawiałem się tego treningu, bo to już konkretne bieganie jest, a do tego, zimno wciąż jak w psiarni i mało przyjemne są wciąż te wyjścia.

środa delikatny patataj, zamiast poniedziałkowego, bo tak wyszło, ale tak jak mi się wyjść nie chciało, to jak psu wyjść z wędliniarni. dramat po prostu, niemniej jakoś przełamałem się i wylazłem, ale cały trening z podkulonym ogonem na zaliczenie i to raczej na trzy z dwoma minusami.

czwartek już był niezły, bo i w miarę spokojne bieganie było, jak na magnesikowe treningi, taki delikatny miks narastający, ale z przerwami, więc powiedzmy, że luzik.

10minTM+7MinLT+5minT10+3minT5/3min dreptania w miejscu.

weszło znów zgodnie z planem, dokładnie w punkt, jednak w tym miodzie jest i trochę goryczy, bo tempa o 10sekund wolniej niż powinny, nie wiem czemu, bo moc dokładnie w punkt.

tętna zresztą też, być może spowodowane to wiatrem, być może, że większość akuratnie wypadała pod górkę, niemniej weszło wolniej i tyle.

nie żeby mi to w czymś przeszkadzało, zdecydowanie nie, skoro weszło jak wejść miało ot wolałbym jednak, żeby było to trochę szybciej, ale cóż…….

odwołali mi półmaraton 26 lutego, którego i tak mnie zamierzałem biec, lub ewentualnie na bardzo spokojnie, więc nawet zadowolonym jestem, bo pieniążka oddadzą a już pogodziłem się z myślą, że jestem 30funa w plecy.

sobota jak to sobota, patataj przed niedzielnym dłuższym bieganie, oo dziwo całkiem miło i przyjemnie, wolno, ale tak biegam jak zakresy pozwalają, faktem jest, że dużo góra dół, bo na 12 km ponad 160metrów, więc dużo baaardzo wolnego bieganie, żeby się mocy założonej trzymać średnio w 5;28/km i szybciej nie będzie bo cały czas mam zamiar te sobotnie 12stki robić po tej samej trasie, żeby porównywać to wszystko w czasie, tak samo zresztą jak poniedziałkowe ósemki, po tej samej do zarzygania pętli.

jedyny plus, że fajna knajpa tam kilometr domu i zawsze można skończyć prędzej.

tak zwany lon niedzielny, na głodnego, tzn tylko dwie kawki z rana i poleciał.

w planie jak to w planie 16km w tym pod koniec 8×200/200v2max i w sumie byłoby idealnie, gdyby.

gdyby pierw pasek nie postanowił stanąć chuj okoniem i zaczął nagle pokazywać po 500metrach tętno 172-178. w sumie nawet lepiej, bo wczoraj w ogóle się nie połączył z zegarkiem i pokazywał zero jebaniec, ale wydawało się, że już będzie dobrze a tu znów zonk.

zrobiłem więc jeszcze ze 300metrów, wykasowałem z ustawień, dodałem od nowa, znów to samo, wróciłem więc do domu, wymieniłem baterię i poszło od razu lepiej.

z paskiem, bo nie zauważyłem, że w zegarku ustawiłem, zamiast z mocy bieżącej, moc średnią z 15 sekund, a jako, że trasa po ciągłej fali, ja pod górkę to mi pokazuje, że za słabo, ja z górki on, że za mocno i prawie cały trening co chwila mi napierdlalało w słuchawkach titit titi titi.

ale dobra, jakoś się z tym pogodziłem, biegło się w miarę komfortowo, aż po 12 km dotarłem do miejsca gdzie z miłego, troszkę żwawszego patataja zrobił się czas na 8x200m/200 m Vo2max.

poszło, ale nogi już były ciężkie, tak zresztą miało być zgodnie z założeniami, niemniej jakoś przed pierwszym odcinek, te założenia zaczęły mi się w chuj, niepodobać.

ale jak to klasyk mawiał, chciał nie chciał, musiał, więc poleciałem i ja i udało się zrobić całe osiem zgodnie z zaleceniami i założeniami co nawet mnie dość zdziwiło.

cały tydzień, zamknął się hoho jak pro normalnie, 60km w pięciu treningach i wszystko byłoby dobrze, żeby nie ta waga….

ech, zawsze kurwa coś.

cichykot Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.