dziś będzie samo mięso treningowe, bo w końcu zaczęło się robić ciekawie, wpierdol nastąpił konkretny, ale fakty mają to do siebie, że nie lubią być uprzedzane, więc i tutaj zaczynamy od początku.
plan dostałem w niedziele, komunikacja z bossem jest wzorowa, widzę na każdym kroku zainteresowanie tym co robimy, plan w niedziele przyszedł przed wieczorem, przeczytałem, potem przeczytałem ze zrozumieniem, następnie raz jeszcze z wizualizacją i ostatni raz już sił nie miałem sobie niczego nie wyobrażać.
tak na poważnie, to bardzo mocne kombo weekendowe, z równie mocnym początkiem, ale jak sobie to na spokojnie przeanalizowałem, to wyszło mi, że oprócz niedzieli do czego wrócimy jeszcze, da się to zrobić i przeżyć, chyba.
żeby też nie być źle odebranym, plan mi się bardzo podoba, jednostka takie jak lubię biegać, niemniej do tej pory biegałem to wolniej, na dłuższych przerwach a tu jak u hitchcocka, zaczynamy od wpierdolu, a potem będzie tylko lepiej.
czyli idealnie w punk, coś czego chciałem, oczekiwałem i zdecydowanie mi pasuje.
mocnywpierdol team se nawet wpisałem jako nazwę klubu, na 5km na które to, zapisałem się ostatnio.
faktem jest, że trener nie poniewiera mną za mocno, bo nawet jedno easy mi dał w planie, które zrobiłem we wtorek, a tak się męczyłem, jakbym tempo biegał.
do tego, dopiero jarek mi zwrócił uwagę, że garmin nie łączy się z paskiem garmina HR i tętno oraz moc bierze z ręki, czego konsekwencją było pierwsze 2km z tętnem 148?
tzn tak pokazywał, ale dopiero post faktum się okazało, że mnie robił w bambuko na niejednym trening. że tez garmin nie potrafi tak ustawić swoich produktów, żeby się łączyły bezproblemowo, to już też kuriozum jakieś.
wtorek było minęło, na środę bomba na dzień dobry.
10×200/200 ale w tempie 36-38sek co już jak dla mnie było konkretną robotą.
po treningu wpisałem odczuciowy wysiłek 9/10 i nie było w tym przesady.
jako, że stadion nie wchodzi w grę, czego bardzo żałuję, ale jest jak jest, zostało biegać gdzieś, te gdzieś padło na w miarę równy odcinek ścieżki przy drodze koło portu który ma tą zaletę, że jest w miarę płasko, chociaż w jedną stronę jest delikatnie w dół jakiś 0.5 może 1% ale jest i widać to wyraźnie, nie całość ale pierwszy 100m jest.
tam zawsze wieje w jedna albo drugą stronę ścieżki, tym razem wiatr miałem jak leciał lekko w dół więc było ułatwienie, niemniej muszę pojeździć samochodem, podpytać też angola, gdzie w okolicy jest jakiś w miarę płaski i równy kawałek chociaż z 800m.
przeliczyłem se te sekundy na tempa i wyszło mi, że nie wiem czy kiedykolwiek w. życiu robiłem trening na takich tempach, na których mam robić, ale trza to trza, więc po rozgrzewce trzy dwa jeden start i poszła pierwsza w prawie 36 sekund i poczułem, że długo tak nie uciągnę.
Adam dowalił mi też, wydawało się strasznie krótkie przerwy 200m ok 90/sek, więc miałem obawy, że nawet truchtem nie wrócę do startu co było o tyle istotnie, że jakbym biegał po pętli nie miałoby wielkiego znaczenia, ale tu musiałem wrócić do startu bo inaczej skończyłaby mi się droga.
w konsekwencji ustawiłem zegarek na lapy ręczne, co skutkowało, że po pierwsze traciłem czas na lapowanie startu a po drugie nie robiłem praktycznie nabiegu, bo starałem się trzymać tych 90 sekund, które kolejna dygresja, okazały się wystarczające, ale start był może nabiegu dwóch trzech kroków, co przy tempach graniczących z granicą pewnie też ma już jakieś znaczenia.
nie żebym się sam siebie czepiał, po prostu nabywam nowych doświadczeń i kolejny raz już będę wiedział jak co ugrać.
pierwsza poszła bardzo mocna, ale powrót o dziwo jednak był 5 sekund krótszy niż zakładane 90 sekund, a wcale nie jakiś wymagający, więc wiedziałem, że chociaż tu powinno być zgodnie z założeniami planu.
także, już uspokojony, że co jak co, ale 50% procent trening na 100% będzie zrobione, poleciała następna i chociaż wydawało mi się, że jest szybsza niż poprzednia był o sekundę wolniejsza 27 sęk, ale wciąż bardzo szybko jak na mnie.
powiedzmy sobie szczerze, to była granica mojej szybkości, praktycznie każda z nich robiłem na 110% a nie na 99. leciał co fabryka dała, chociaż było cieżko, było ciężko w chuj.
w połowie zacząłem odczuwać zalewanie kwasem, zaczęła się kalkulacja, czy lepiej ciut zwolnić a dociągnąć do końca, czy może lecieć dalej w trupa, a zrobić osiem na przykład.
wybrałem wersję pośrednią czyli lecę bez kalkulacji co mogę ale za to robię 10.
cały czas widziałem na zegarku po skończeniu, tempo odcinka między 3:09 a 3;15 więc, mimo, że trzy z nich weszły w 39 sekund, to trening zrobiony na 100% bez żadnego oszukiwania.
tu wychodzą, też zalety trenera, bo jednak jest dodatkowa motywacja w głowę, jak człowiek pomyśli, że trochę dupa tak, byłoby się nie zmieścić w zakładanych widełkach, mimo, że oczywiście to same początki współpracy i kiero mógł przeszacować moje możliwości i ciut delikatnie chyba to zrobił, ale jakby mi wpisał 38-40 to pewnie już nie byłoby takiej napierdalanki z mojej strony i nie poszłoby tak mocno jak poszło. więc może jednak prawidłowo ocenił, tylko ja nieprzywykły.
osobiście, z treningu byłem bardzo zadowolony, chociaż jakiś taki niesmak pozostał, że wolny jestem jak ślimak w ciąży, niemniej podsumowane zostało to dobrze „krzywdy nie ma”

czwartek wolne i w piątek wekkendowe combo co pokazało, gdzie tak naprawdę jestem.
na dzień dobry w piatek, 10×210 m podbiegu, latane na tej samej górce od lat, dzięki czemu od razu wiem jak mocno to jest robione.
w planie stało „85-90% mocno ale bez przesady” więc tak też starałem się robić, aczkolwiek nogi zabite były jeszcze po środzie i czuć to było.
weszło chyba o około 50-51 sekund co jest wynikiem standardowym na te podbiegi, pomęczyłem się trochę bo jak miałem się nie pomęczyć, ale nie było tu jakiejś specjalnej historii.
za to po wysłaniu raportu adamowi, od razu dostałem telefon zwrotny, normalnie kontakt lepszy niż z żona, pogadaliśmy sobie jak po co i dlaczego, oraz jak mam biegać sobotę i niedzielę.
interakcja, poziom level jak to jeden z polityków mawiał.
środkowy dzień rżnięcia nóg to 12×400 po około 3:45/km / 2 min przerwy w truchcie 5 minut przerwy i 6×200/2 min na maksa.
ożesz kurwa, bo co tu więcej napisać.
ciepłym dowaliło, biegałem nad morzem, coby było chociaż w miarę płasko, i żeby nie wiał wiatr w pysk, czyli starałem się nie utrudniać tego maksymalnie jak się da.

pierwsza wiadomo, na przepalenie, ani nie czuć tempa, ani rytmu, lecę od początku za mocno, patrzę na budziku 3;35 hola hola zwalniam, spokojnie dowożę w 1;28, ale jest jedno duże ale…
nie wiem co biegnę.
a zawsze wiem, tzn zawsze mam czucie, czy to wejdzie, czy nie wejdzie a tu jest tak na granicy, że wiem, iż mogę dociągnąć do ostatniej albo za chwilę się zatrzymam i nie wiem kompletnie w którą to stronę pójdzie.
więc lecę kolejne, staram się już spokojniej i wolniej i wchodzą znów po około 1:28 i 1;28 nie wiem o co chodzi bo za szybko, ja wciąż na granicy granicy, ale lecę jakoś, dopiero szóstą przysypiam, nie wiem dlaczego i robi się groźnie bo 1:32 co niby w założeniach jeszcze się mieści, ale karwa, przecież to dopiero połowa.
zaczyna się robić ciężko, więc nie myślę o sześciu do końca, ale dzielę se to na dwie, dwie, dwie i lecę pierwsze dwie. 1;29 i znów ósmą przysypiam lub czuję osłabienie, bo 1;31.
ale tylo i AŻ cztery do końca, chuj muszę, muszę muszę, jakoś tak staram się uspokoić, wyrównać krok, wyluzować i z tego luzu wchodzą trzy kolejne po 1:28 z groszami a ostatnia już na rzęsach 1;26.
ale zostają dwusetki do zrobienia a ja zgon.
nie będę już opisywał tych męk, piekarski mniej pierdolił na swoich, w każdym razie, robię to, podpieram się fujarą ale robię swój max, nie wiem w trakcie po ile, bo nie patrzę na zegarek, po wszystkim, już w domu, okazuje się, że weszło po około 38-39 sekund z groszami, więc chyba dobrze.
znaczy na pewno dobrze, bo to był mój max, nie pamietam tak ciężkiego treningu, więc musi być dobrze, zreszta kierownik, znów od razu dzwoni po treningu dopytuje, wyraźnie słyszę, że zadowolony, sam napierdolił się z 10x1km na rzęsach po 3:02 ale siłę miał jeszcze pogadać.
duży plus. dla kierownika, i nie tylko za kilometrówki po 3:02 a za zainteresowanie.
u mnie trochę biedniej, ale ja zadowolony w 100% całość z przerwami of course to 6km po 3;37/min
niedziela na dobicie.
w planie 24km po 4:35-4;45 wiem, że będzie w chuj ciężko, wiem, że raczej nie dam rady, nogi zabite konkretnie już są, ale co mus wyjść, obaczymy co ze mnie zostało.
wczoraj jak rozmawiała z Adamem, co robić jakbym nie szło ewidentnie, truchtać czy po prostu ciągnąć do „odmowy” tempo, powiedział, że bardzo niegłupie pytanie, ze się zastanowi, ale padł a ja nie chciałem mu już w niedzielę dupy zawracać świąteczną, więc stwierdziłem 24 km truchtu mnie zniszczy, ja wolę jednak robotę, mniej ale robotę więc walić to, decyzja dziś po mojej stronie niech będzie, idę zrobić co się da po te chociażby 4;50 ale tylko nie trucht bo od tego umrę dziś.
postanowiłem biegać na pętli portowej, wiem, że tam będzie wiało, ale całość ma koło 1800 ? metrów z tego co pamietam, pofalowaną, ale chociaż raz z wiatrem a raz pod wiatr do tego tez tylko km od domu, więc można skończyć w każdej chwili i wrócić a poważnie się zastanawiałem, czy dam radę chociaż 8 zrobić.
trzyma mnie tylko myśl, że przecież ostatnio robiłem i 16 i 18 po średnio 4;39 treningi też bardzo nielekkie bo narastająco, ale faktem, że robione na wypoczętych nogach.
z drugiej strony jakiś Progress powinen być delikatny i adaptacja nastąpić też chyba jakaś mała nastąpiła, więc może nie 24 a chociaż 14?
takie myśli miałem przy porannej kawie, osrany po uszy, znaczy zmotywowany odpowiedni chciałem napisać.

finalnie zgasłem jak ajfon bez ładowarki po 10km. na tyle sił starczyło, nawet nie chęci, czy głowy ale po prostu byłem wyssany energetycznie.
dodatkowo naprawdę silny wiatr, rozwalił mnie do końca, o ile by nie wiało, dałbym radę uciągnąć jeszcze z 5-6km myślę, tak mimo, że biegałem ostatnie 5km po pętli, nie miałem sił walczyć z tym.
co dziwne, nie miałem też sił zwolnić, mięśniowo generalnie nic mi nie było, zjazd energetyczny zaś po całości.
niemniej, nie zaliczam tego treningu jako nieudanego, w żadnym wypadku, to był zajebiście mocny tydzień i trzeba było umrzeć w którymś momencie, ja umarłem na 10kilometrze.
całość jednak na zdecydowany plus i mimo, że nie weszło zakładane 75 to weszło 62 ale za to jakościowo dobre.
gdzie jestem, dalej nie wiem, ale wiem, że czeka mnie kolejny trudny tydzień.

szybka bestia
6×200 submax na p2 to katorga. ja w kolcach 5×200 po 35 do 32 robilem na p3 i bylo ciezko.